W małym mieście niebo jasne

Julia Manderla

 

 

 

Gdybym miała porównać francuskie miasteczko Pau do jakiegokolwiek innego miejsca na Ziemi, dla mnie byłoby to połączenie eleganckiego Wiednia, rześkiej maltańskiej Valetty, odrobiny awangardowego Glasgow, a także słoneczności i gościnności dowolnej greckiej lub włoskiej mieściny. Oczywiście nie zapominając o dodaniu do tego wszystkiego ducha francuskiej bohemy.

 

 

I byłoby to spore uproszczenie, bo Pau jest różnorodne i oczywiście na swój sposób unikalne, a tamtejsze widoki i miejskie detale zostaną w mojej pamięci na długo. W centrum można znaleźć architekturę zarówno klasycystyczną, secesyjną, jak i modernizm. Nie brakowało nawet brutalizmu, choćby mówiąc na przykładzie naszej uczelni (École Supérieure d’Art et de Design des Pyrénées, w skrócie ESAD) na ulicy Rue Lalanne, mieszczącej się w odremontowanym oszklonym budynku byłej biblioteki państwowej.

 

 

Centrum miasta jest bardzo nieduże, praktycznie do przespacerowania w jedno popołudnie. Jednak mnogość bodźców i szczegółów, a przede wszystkim jakaś niewytłumaczalnie miła atmosfera miejsca sprawia, że chce się zaglądać w różne zakamarki, biegać wzrokiem wszędzie dookoła, nie oszczędzając przy tym także zmysłu węchu (dookoła nie brakuje różnego rodzaju piekarni, cukierni czy perfumerii).

 

 

Place Clemenceau, który chyba mogę uznać za serce Pau, ma w sąsiedztwie sporo sklepów, knajpek oraz pasaż handlowy. To w tej okolicy jest najwięcej ludzi i subtelny, acz zauważalny zgiełk za dnia (o nocnym życiu miasta wspomnę za kilka zdań…)

Na środku placu honorową część zajmuje pokaźna fontanna (którą widać na zdjęciu powyżej): jej mozaiki zwracają na siebie uwagę, a szum wody uspokaja myśli. Zaraz za fontanną wzrok przeskakuje na istnie bajeczną karuzelę, która mimowolnie wywołuje uśmiech przynajmniej u naszego wewnętrznego dziecka. Bo któż w dzieciństwie nie chciał tak na plastikowym rumaku pomknąć z wiatrem we włosach, mijając dookoła wirujące światła i dźwięki z zewnątrz? Karuzela przez większość czasu była wyłączona (może luty i marzec to nie szczyt sezonu na takie atrakcje, nie jestem ekspertem), ale można było zauważyć jak kilkukrotnie w ciągu dnia pewien pan wychodzi, “odkratowywuje” wehikuł i prawdopodobnie za jakąś niedużą opłatą daje się karnąć francuskim dzieciakom.

 

 

“Ryneczek” Clemenceau jest bardzo intrygujący, ale to nie koniec wrażeń.
Z tego punktu wyjścia możemy się na przykład udać moją ulubioną ulicą, deptakiem Rue Marechal Joffre (to taka dużo spokojniejsza Floriańska) prosto do Muzeum Narodowego i Zamku. Jest to jedna z największych atrakcji miasta według przewodników, nam niestety nie udało się go zwiedzić z powodu trwających tam wówczas prac remontowych (już nie mówiąc o późniejszej sytuacji pandemicznej).

Wspominałam o mnóstwie zakamarków? Na Rue Joffre jest ich mnóstwo
i jeszcze trochę. Oto niektóre z moich ulubionych:

 

 

Stamtąd już niedaleko do Boulevard des Pyrenees: jak sama nazwa może wskazywać, jest to długa aleja wzdłuż ścisłego centrum, położonego na wzgórzu; z niej widać to, co się dzieje na dole (mniej więcej w tej okolicy jest dworzec kolejowy), a także (TU UWAGA!) rozpościera się panorama Pirenejów. Jestem pewna, że nie byłam jedyną osobą, która na pierwsze wejrzenie na ten krajobraz wydała z siebie długie “wooow”*.

 

 

[zdj. Oli zaraz obok panoramy na Pireneje]

(*Może nie brzmi to dobrze, bo opisywanie krajobrazu jest mniej więcej tak wartościowe jak tłumaczenie dowcipów, ale ten widok naprawdę robi wrażenie.)

Wieczorami część świateł w centrum wygasa, a życie miasta przenosi się na wspomniany Bulwar, gdzie znajdują się knajpy i bary nocne. Robi się tłumno i gwarnie. Towarzyski wieczór, kieliszek z winem albo drinkiem, rosnące obok palmy, otwarty obok sklepik dla turystów, znajdujące się przy ulicy luksusowe apartamenty i swoisty “kurortowy” klimat: to wszystko sprawia, że ma się poczucie bycia na wakacjach, nawet jeżeli jest dopiero początek lutego.

To było pierwsze miejsce, w które zabrali nas nowi francuscy znajomi “po godzinach” w ramach integracji międzynarodowej.

Z centrum w dół można zejść albo zjechać (albo i wjechać z powrotem) kolejką “Funiculaire de Pau”, która jest darmowa. Mała długość torów sprawia, że prawdopodobnie dłużej się czeka na odjazd niż się jedzie, ale jazda w XX-wiecznym wagoniku jest frajdą samą w sobie.

 

[Funiculaire de Pau]

 

Przed wybuchem pandemii we Francji w połowie marca (niestety trzeba wspomnieć o tym kontekście), zdarzyło mi się kilkunastokrotnie zwiedzać śródmieście Pau. Szczególnie dobrze wspominam późnowieczorne i nocne wyprawy po miasteczku z przyjaciółmi.

Noce były ciche i zazwyczaj dość chłodne o tej porze roku, ale to zupełnie nie przeszkadzało gdy spacerowało się w towarzystwie swojej wesołej kompanii.